niedziela, 22 marca 2015

Rozdział 24

Nie ma być łatwo. Ma być trudno, ciężko i momentami cholernie źle.

Oczami  Wiktorii
Ten dzień był naprawdę ciężki. Szczerze mówiąc myślałam, że będzie gorzej. Cieszę się, że wszystko sobie wyjaśniłam z moimi przyjaciółmi. Mam nadzieje, że teraz będzie tylko lepiej. Trzeba w to wierzyć, prawda?
Mam już dość tego szpitala. Te same ściany, ten zapach, to że czuć tu śmierć jest naprawdę przytłaczające. Nie lubiłam nigdy szpitali. Ludzie tutaj trafiają w najcięższych chwilach swojego życia. Przecież to właśnie tu weryfikują się prawdziwe więzy uczuciowe. W końcu prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.

Jest już 20.00, jejku, jak ten czas szybko mija. Dopiero co wyszło słońce, a już chowa się za horyzontem. Moje rozmyślenia przerwało pukanie do drzwi. Osoba, która się tam pojawiła, była najmniej oczekiwanym gościem.
- Wiktoria, córuś, jak się czujesz?
- Córuś... Pani chyba pomyliła sale. Żegnam panią.
- Daj mi szanse. Tyle dla ciebie z ojcem zrobiłam. Wróć. Wybaczymy ci wszystko, będzie jak dawniej.
- Słucham? Niby ja mam dać wam szanse? Wiesz, co dla mnie zrobiliście? Zniszczyliście dzieciństwo i to nie tylko mi, ale też Filipowi. Dzięki wam, „kochani rodzice”, leże na tym jebanym łóżku. I wiesz co? Do końca życia będę kaleką! A wiesz przez kogo? Przez takich państwo, co śmieli się kiedyś nazywać moim rodzicami. Niby wy macie coś mi wybaczać? Pierdol się z tym wybaczaniem. Nie chce tego. Ja nie czuję się winna. Nic nie zrobiłam, walczyłam jedynie o siebie i swojego brata. To, że zawsze pragnęłam normalnego, kochającego domu nie znaczy, że jestem winna, „mamusiu”- w ostatnie słowo włożyłam tyle ironii, ile było to możliwe. Czy ta kobieta jest normalna? Przychodzi tutaj, po co? By prosić o wybaczenie? O nie, przepraszam, to przecież ona chce mi wybaczyć...
- Wikuś... Kochanie... Córeczko...- na jej słowo aż przeszły mnie dreszcze. Dreszcze obrzydzenia do tej postaci.
- Wynoś się stąd. Słyszysz?! Nie chce cię więcej na oczy widzieć! Nienawidzę cię!! Jesteś najpaskudniejszą osobą jaką znam. Żałuję, że jesteś moją matką. A teraz wyjdź.
- Ty myślisz, mała suko, że się tak mnie pozbędziesz? Wsadziłaś mi męża do więzienia, zabrałaś ukochanego syna, wiesz, czego ja żałuję? Żałuję, że cie urodziłam. Takie dziecko jak ty nie powinna istnieć na tym świecie. Mogłam popełnić aborcje i było by po kłopocie. Dziecko z gwałtu nie ma prawa istnieć… Cóż, to mój jedyny życiowy błąd- moja "matka" podeszła do mnie. Byłam w szoku. Nie potrafiłam się ruszyć. W jednej chwili mój świat po raz kolejny zaczął się zawalać. Poczułam wielkie ukucie w sercu, mój oddech stał się szybszy. Tlen, którego dostarczałam swojemu organizmowi nie wystarczał, brakowało mi tchu. Jej słowa wywołały u mnie paraliż. Mimowolnie, w moich oczach pojawiły się łzy. Dziecko z gwałtu. Jak to możliwe?
- Tak Wiktorio, jesteś niechcianym dzieckiem. I obiecuje ci, mała suko, zniszczę cię szybciej, niż ci się wydaje.- wtedy jej ręka zawisła w powietrzu. Chciała mnie uderzyć, już wymierzała cios, ale gdy była blisko mojej twarzy, gwałtownie się zatrzymała. Jej ręka utkwiła w męskim, żelaznym uścisku.
- Czy pani się słyszała? Wiktoria prosiła, by pani wyszła.- usłyszałam męski głos, który rozpoznam wszędzie. Oskar. Na szczęście tu jest.
- Ooo... pojawił się jej zbawca. Mmm, jakie to zabawne. Zawsze jesteś, gdy przytrafia jej się coś złego. Chłopcze, przynosisz jej niesamowitego pecha. A teraz zmiataj stąd, muszę wyjaśnić sobie kilka spraw z moją córeczką.
- Albo pani w tej chwili wyjdzie, albo będę zmuszony powiadomić ochronę.- na jej twarzy pojawiła się jeszcze większa złość. Wiedziała, że nie wygra. Wyrwała dłoń z jego uścisku i przez zęby wysyczała.
- Jeszcze tego pożałujecie. Oboje. Wszyscy mi za to zapłacicie.
- Niech pani nam nie grozi. Zadbam o to, by Wiktorii, moim przyjaciołom i bliskim nic się nie stało. I gwarantuje, jeszcze raz podniesie pani na nią rękę, a źle to się dla pani skończy. Najlepiej, żeby pani trzymała się z daleka od niej i Filipa, bo może przytrafić się pani wiele przykrych wypadków. Mam nadzieje, że wyraziłem się jasno. Do widzenia pani...
- Pożałujecie...- kobieta wyszła, zatrzaskując drzwi za sobą. A ja? Ja nadal nie mogłam dojść do siebie. Czy ja... Czy ja jestem... dzieckiem z gwałtu? Spojrzałam na Oskara. Czy on to wszystko słyszał? Nawet nie wiem, kiedy znalazłam się w jego żelaznym uścisku. Nic nie mówił, byłam mu za to naprawdę wdzięczna.

Pół godziny później
- Wiki, już dobrze?- jego głos był troskliwy. Nie wiem, ile siedzieliśmy w tym uścisku, ale na pewno wystarczająco, bym mogła jako tako dojść do siebie. Delikatnie pokiwałam potwierdzająco głową. Przez moje gardło nadal nie było w stanie przejść żadne słowo- Spokojnie. Obiecuje ci, że nic, ani Tobie, ani Filipowi się nie stanie. Zadbam już o to.
- A... A co z tobą?
- Poradzę sobie. Jak wiesz, jestem silnym chłopakiem. Pamiętasz, kiedyś musiałem takiego pączusia jak ty nosić na plecach - na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Chyba pierwszy tak szczery, od bardzo dawna.
- Czy ty sugerujesz, że jestem gruba?
- Nie no. Teraz jak na ciebie patrzę, to widzę samą skórę i kości. Znikłaś w oczach.
- I tak źle, i tak nie dobrze.
- Wolałem cię w pulchniejszej wersji - za te słowa oberwał łokciem w żebro - auć, to boli.
- Miało boleć! - ponownie się do niego przytuliłam. Nie wiem nawet, kiedy dopadł mnie sen. Rozpłynęłam się w krainie wyobraźni...

Obudziły mnie promienie słońca padające przez okno szpitala. Cholera, czy tu nie mogłoby być jakiś żaluzji albo rolet? Chciałam się poruszyć, jednak coś, to znaczy raczej ktoś, mi to uniemożliwiał. Obok mnie leżała osoba, która jak mniemam, tak samo jak ja oddaliła się ostatniego wieczora do krainy Morfeusza. Delikatnie, z lekkim trudem, powoli przekręciłam się na bok, by lepiej widzieć postać blondyna. Jego grzywka delikatnie opadała mu na czoło, w sumie włosy miał nieźle rozczochrane i tym razem raczej to nie była moja sprawka. Jego twarz była nadzwyczaj spokojna. Nie wyrażała żadnych emocji. Jednak emitowało z niej wiele ciepła. Najbardziej lubię, jak na niej pojawia się ten jego uśmiech, zarezerwowany tylko dla mnie. Tak, z tym wiąże się pewna historia.

Dwa lata temu, byliśmy na takiej małej łączce, nad jeziorem. Wybraliśmy się tam na przejażdżkę rowerową. Jak mieliśmy to w zwyczaju, wygłupialiśmy się, było mnóstwo śmiechu. Zaczęłam się z nim przekomarzać, drażnić go i denerwować. Na początku mnie ostrzegał, ale zbytnio nie zważałam na jego słowa.
- Wiktoria. Bo zobaczysz, zaraz się to źle dla ciebie skończy.
- Oj ty tylko umiesz straszysz. Taki z ciebie mięśniak, co tylko groźby umie wysyłać. Oj, za grosz w tobie prawdziwego mężczyzny... - wtedy blondyn rzucił się na mnie, zaczął mnie łaskotać. Całe moje ciało czuło jego dotyk. Był on zarazem przyjemny, ale i mega drażniący. Wbrew mojej woli, wybuchłam śmiechem.
- Oj przestań... B…ę…d... ę już g…rz…e…cz…n... aaa... No weź... O... S... K... A... R... Proszę...
- O nie, maleńka, teraz tak łatwo to się nie wywiniesz - nieoczekiwanie Oskar wziął mnie na ręce. W pierwszej chwili poczułam ulgę, że w końcu ta nieziemska tortura się skończyła, ale zorientowała się, że on coś planuje.
- Ej, ty chyba nie chcesz?
- Tak właśnie chce - nim się spostrzegłam, wylądowałam z nim w ziemnej wodzie. Po chwili się wynurzyłam
- Brr... Zimno... Ty idioto... Czy ty dobrze się czujesz? Jak będę chora, to ci tego nie daruje!!! Będziesz mi robił śniadania, obiady i kolacje do łóżka – wyszłam na ląd. Próbowałam udawać wściekłą. Jednak na tego wariata nie potrafię się długo gniewać. Podszedł do mnie i obdarował mnie tym swoim cudownym uśmiechem. To wtedy pierwszy raz poczułam te dziwne ukłucie w brzuchu. Nieświadomie przygryzłam wargę. Jego głos przywrócił mnie do rzeczywistości. Stał wtedy blisko... zbyt blisko.
- Ej mała, co jest? Co się tak szczerzysz? Wszystko ok?
- Yyy... Tak...
- Co jest?
- On nic, po prostu trochę mnie, to znaczy, trochę się rozkojarzyłam.
- Przez?
- Skończmy ten temat. Wracajmy…
- O nie, nie. Wiktorio Grzymska odpowiedz mi. Czym ja cię tak rozkojarzyłem? - blondyn stanął przede mną.
- Kto powiedział ze ty? - na swoich policzkach poczułam ciepło. Rumieńce. Tylko nie to…
- A nie ja?
- No, Jezu no, Twój uśmiech. Zadowolony? To teraz jedźmy - próbowałam go wyminąć. Ten jednak się nie dawał.
- Nie, nie zadowolony. Dlaczego mój uśmiech cię rozkojarzył? - teraz na jego twarzy widniał uśmiech typu „Wiem, że jestem boski, ale muszę to usłyszeć jeszcze raz".
- Nic… Możemy już iść?
- Nie. Dopóki mi nie odpowiesz na moje pytanie.
- No po prostu no ten uśmiech był taki inny. Pierwszy raz widziałam go na twojej twarzy. Może to tylko złudzenie. Nie ważne.
- Podobał ci się? – wtedy to na jego policzkach pojawiły się rumieńce. Bosz, Żelek się rumieni. Ten męski łamacz serc się zawstydził. To słodkie?
- Tak, i mam do ciebie tylko taką małą prośbę.
- Hmm?
- Obiecaj, że ten uśmiech będzie zarezerwowany tylko dla mnie. To znaczy, no dla twojej najlepszej przyjaciółki. W ramach przyjaźni - nie wierze, że to powiedziałam - znaczy jak chcesz, nie musisz.
-Ale jaki uśmiech? Taki, czy może taki - wtedy jego twarz zaczęła przybierać coraz to nowe wyrazy.
- Nie głupku. Ty wiesz jaki - i wtedy pocałowałam delikatnie jego policzek, a na jego twarzy znów pojawił się TEN uśmiech.
- Tak, to zdecydowanie może być uśmiech tylko dla mojej najlepszej przyjaciółki, ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Dostanę jeszcze jednego buziaka, i za każdym razem, jak się tak uśmiechnę, to go dostanę.
- Skończony idiota.
"Ale mój" - dodałam już w myślach.

Tak, to był jeden z tych dni, w których to wszystko się zaczęło.


W tym momencie nabrałam wielkiej ochoty, by się do niego przytulić. Poruszyłam się na przód, delikatnie oplątując go swoimi ramionami, po czym położyłam głowę na jego klatce. Chłopak poruszył się, wiedziałam, że się obudził, ale teraz najmniej mnie to obchodziło. Najważniejsze, że ramiona chłopaka również zacieśniły się na mojej tali... Moje powieki nagle zrobiły się strasznie ciężkie. A potem znów usnęłam...
_______________________________________________________
Kolejny rozdział, co myślicie? Liczę na wasze komentarze. Niestety, jest ich coraz mniej, co sprawia, że moja wena zaczyna poupadać. Dajcie jakiś znak, że jesteście.



5 komentarzy:

  1. Ohh cudowny Oskar, uwielbiam go i życzę im jak najwięcej szczęścia. Szkoda mi Wiki, jej matka zachowała się okropnie. Mam nadzieję, że zapłaci za to co zrobiła jej i Filipowi.
    Ogólnie świetny rozdział :*
    Końcówka najlepsza ♥
    Zapraszam do siebie, dopiero zaczynam i czekam na opinię :*
    http://newliferecenthistory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaka słodka końcówka *o*
    Takich rozdziałów chcę więcej! :)
    A matka Wiki doprowadziła mnie do takiego stanu, że gotowa byłam wziąć laptopa i wywalic go przez najbliższe okno, żegnając go... Dobra, koniec tej fantazji xd Nie będę kończyła, bo podejrzewam, że wiesz o co mi chodzi ;)
    Zostaje mi tylko życzyć Ci weny :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta matka jest beznadziejna....
    Oskar bohater :D Lubię go :D
    Znowu szkoda mi tej Wiktorii. Oby teraz jej się wszystko ułożyło!!!
    Weny,
    N

    OdpowiedzUsuń
  4. O matulu..... rozdział przecudowny, jejku zakochałam się w tej scenie, którą wspominała Wiktoria <3333
    A ta jej matka.... Grrr zabiłabym ;-;
    ja chcę już następny, i to szybciutko proszę ! ;**
    Wbijaj czasem do mnie : calkieemnienormalna.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Ooo *.* to słodkie ^^ tylko jak Wiktoria jest z gwałtu :O to mnie zaskoczyło w chuj o.O no, ale ta scena z Oskarem ^^ oby Twoja wena tak nie malała :O ja wiesz czekam na następny rozdział ^^ :D

    OdpowiedzUsuń