wtorek, 31 marca 2015

Rozdział 25

Kilka słów bez większego znaczenia?

Oczami Wiktorii
W mojej sali jest pełno ludzi . Przyszli moi najbliżsi przyjaciele, cała piąteczka, do tego zjawił się u mnie w odwiedziny Damian, no i oczywiście Sandra przedstawiła mi w końcu swojego chłopaka. Jest to Nikodem. Tak, ten sam, przez którego nie miałam telefonu. Czyli w gruncie rzeczy, znałam go wcześniej, niż sama Sandra. Poznali się podobno ma jakieś imprezie. Cóż, na pierwszy rzut oka, pasują do siebie. Jeszcze będę musiała pogadać o nim z Sandrą. Dowiedzieć się tych wszystkich szczegółów. No i oczywiście nastraszyć kolesia, że jeśli coś zrobi mojej Brown to pożałuje, itp. Takie tam małe groźby karalne. Cóż... Cieszę się, że ich wszystkich mam. Jestem ogromną szczęściarą
- Halo, ziemia do Wiktorii? Czy ty tu w ogóle jesteś?
- Yyy... tak.
- No więc, o co pytałam, droga przyjaciółko?
- No Julcia, no, yyy...
- Pytała, kiedy wychodzisz - z odsieczą przyszedł mi Damian.
- O, właśnie o to.
- Ej ty, bez podpowiedzi.
- On ma imię. To Damian...
- Tak wiem, wiem. A tak po za tym wszystkim, to niezłe z niego ciacho, co nie, Sandra?
- Julka upominam cię, że ja stoję tuż obok. I to ja jestem TWOIM CHŁOPAKIEM
- Spokojnie kotku, bo ci żyłka pęknie... No Sandra, przyznaj, że Damian jest niezłym kąskiem, dziwi mnie to, że nikogo nie ma - Maks spiorunował ją wzrokiem, Nikodemowi również zmienił się wyraz twarzy.
- No kochanie, słucham.
- No...wiesz. Ja bym takim nie pogardziła - wtedy chłopak rzucił się na brunetkę, Maks zrobił to samo w stronę Julki. Zaczęli je łaskotać.
- Hola, hola, uspokójcie się, robicie mi siarę. Bosz, z kim ja się zadaję.
- Z nami? - wtedy wszyscy stanęli na przeciwko łóżka, złapali się za ramiona i uśmiechnęli się. Oj, jak tu nie kochać takich wariatów?
- Co ja z wami mam?
- Ty lepiej pomyśl, co my mamy z tobą. Pączusiu.
- Żelek, cicho tam - i rzuciłam w niego poduszką.
- Czy ty właśnie uderzyłaś mnie poduszką?
- Nie, skąd ci to przyszło do głowy, imbecylu? - wtedy to on rzucił się na mnie i zaczął mnie łaskotać.
- Przestań... - tą chwile przerwało kolejne pukanie do drzwi.
- Proszę - w progu pojawił się Łukasz
- Hej... Oj widzę, że przeszkadzam... Wpadnę później... - chciałam coś powiedzieć, ale Oskar mnie uprzedził.
- Nie przeszkadzasz. Wchodź...- Czy ja dobrze słyszałam? Spojrzałam wymownie na blondyna. Jego mina wyrażała coś w stylu "No, co? Jestem  miły" Czy on czegoś nie kombinuje? Skąd ta zmiana?
- Kim on jest? - pytanie Sandry totalnie mnie rozbawiło. No tak, oni się przecież nie znają. Czyli to wtedy nie była Ona. To nie był jej głos. Cóż, poczułam małą ulgę.
- To Łukasz. Poznałam go kilka dni po wybudzeniu ze śpiączki. Łukasz, to moja przyjaciółką Sandra i jej chłopak Nikodem, mój znajomy Damian, Maksa i Julkę chyba znasz, a z Oskarem już miałeś przyjemność kilka razy porozmawiać.
- Tak... Zdarzyło nam się zamienić kilka słów. Miło was poznać.
I wtedy się zaczęło. W pokoju panował całkowity harmider. Śmiech, wygłupy. Pani pielęgniarka aż kilka razy musiała interweniować i nas uciszać. O dziwo nie była żadnych sprzeczek między chłopakami. Czy mnie coś ominęło? W sumie cieszę się, że przynajmniej się tolerują. Mogłabym pokusić się o stwierdzenie- "Lubią".
- Dobra, ja już będę musiał uciekać.
- Damian zostań... ciasteczko. Bez ciebie będzie mi i Sandrze oraz Wiktorii bardzo smutno- Julka przybliżyła się do chłopaka i delikatnie oparła się o jego ramie. Dziś chyba wyjątkowo gra na nerwach swojego chłopaka.
- Julka, możesz przestać? Bo zaraz nie ręczę za siebie - widać było, że Maks wkurzył się na poważnie.
- Ej, spokojnie... Maksiu, choć tu do mnie. Ja się odpowiednio tobą zajmę - puściłam do niebieskookiej oczko. Następnie przytuliłam chłopaka, po czym zaczęłam zmierzać swoimi rączkami do jego tyłka, robiąc przy tym dziwne miny.
- Ej hola, hola, wara od mojego faceta!!! - Julka wyrwała chłopaka z mojego uścisku. Po czym sama się w niego wtuliła.
- Uh, a zapowiadało się tak fajnie... I ten tyłeczek... Lepiej pilnuj tego swojego ciacha, bo ktoś ci go sprzątnie sprzed nosa, maleńka, gdy ty będziesz ganiała za innymi... - udało mi się jakoś rozładować tą atmosferę...
- Wiecie, ja w ogólnie nie chce wam przeszkadzać i być natrętnym. Ale ja też tu jestem. Ja- Kubuś- z natury jestem uprzejmym chłopakiem.Więc, nie chce wam przerywać i tym bardziej mieszać się w wasze rozmowy, ale jestem zbulwersowany i czuję się tu taki samotny... Dlaczego nikt nie mówi, że ja jestem ciachem? Czy coś ze mną nie tak? - Chłopak zrobił uśmiech przypominający "pedofila" - kiedyś tak do mnie mówiliście, już wam się nie podobam? Aż mi się teraz łezka w oczku zakręciła. Nikt mnie nie kocha... - Po czym Kuba teatralnie uronił i wytarł łezkę.
- Spokojnie stary, my cię kochamy - Maks i Oskar rzucili się w ramiona Kubusia - jesteś naszym ciachem... Mrrr... Kotku, chodźmy do ciebie...
***
Godzinę później
- Droga młodzieży, czas opuścić szpital. Jest już po 20 i siedzicie tej pannie już spory czas na głowie, a ona potrzebuje trochę odpoczynku. Więc żegnajcie się, wracam za jakieś 15 minut i nie chce was tu widzieć, zrozumiano?
- Tak jest, proszę pani - wszyscy odpowiedzieli równocześnie.
- Dobra mała, to my się zbieramy, trzymaj się. Wpadnę tu jutro z Sandrą, to sobie poplotkujemy na damskie tematy, bez tych osiłków.
- Oj, bardzo chętnie. Oczywiście, bez urazy chłopcy...
- Tak, tak, teraz to "bez urazy". Chłopaki wychodzimy. Mamy na was foch - majestatycznie wydęli usta i skrzyżowali ręce na swoich klatkach.
- Jak dzieci... - tą chwile przerwał dźwięk telefonu Oskara. Chłopak spojrzał na wyświetlacz, po czym na jego twarzy pojawił się grymas.
- Kurwa...
- Co się stało?
- Yyy... Rodzice chcieli mnie zebrać na kolacje z jakimiś znajomymi. Kompletnie o tym zapomniałem. Jestem już spóźniony. Dobra, trzymajcie się. Uciekam... - po chwili jego wzrok utkwił na mojej osobie. Jego wzrok był... obojętny? Blondyn jedynie rzucił krótkie- trzymaj się, Wiktoria - i nim się zorientowałam, chłopaka już nie było. To jego pożegnanie "trzymaj się", tylko na tyle go stać? Nie wiem czemu, ale poczułam jakieś ukłucie w sercu. Myślałam... Z resztą znowu narobiłam sobie nadziei... Ja głupia... Może tylko mi się wydawało?

Oczami Oskara
Wybiegłem ze szpitala najszybciej, jak się dało. Wybrałem numer mojej rodzicielki.
- Halo, Oskar? Gdzie ty się podziewasz?
- Yyy... Tak jak bym się lekko zasiedział...
- My z ojcem za chwilę będziemy na miejscu. Masz dojechać... Tylko ostrożnie... Nie szalej zbytnio... Jedź wolno, i uważaj na siebie. Wiesz, ile wariatów kręci się po tych drogach?
- Mamo... Nie jestem dzieckiem...
- Dobrze synku, dla mnie zawsze nim będziesz. Wiesz, gdzie masz przyjechać?
- Yyy... nie? Skąd niby mam wiedzieć? Nie raczyłaś mi powiedzieć gdzie mieszkają ci twoi znajomi?
- Nie pyskuj.
- Ja po prostu wyrażam swoje zdanie.
- I kto cię tak wychował?
- Ty mamusiu...
- Oj ja? Ja myślę, że to jednak ojciec cię tak rozpieścił.
- Hola, hola. nie zwalaj winy na mnie. Jeśli ktoś go rozpieścił, to zdecydowanie ty - Usłyszałem w słuchawce głos taty.
- Niby ja? Ty chyba żartujesz. Jak był mały, to ty...
- Mamo... Jaki jest ten adres?
- Poczekaj, nie widzisz, że rozmawiam z twoim ojcem?
- Tak właściwie to nie, nie widzę... Chcesz, bym się spóźnił jeszcze bardziej?
- Nowomiejska, dom 16.
- Oks. Narcia...
Oj, już wyobrażam sobie, jak teraz moja mama magluje tatusia o to, kto mnie bardziej rozpieścił. Tata pewnie po kilku minutach złamie się i przyzna jej racje. Tak z przyzwoitości, by miał święty spokój.
Po 15 minutach byłem już na miejscu. Właśnie miałem zapukać do drzwi, jednak te otworzyły się, a ja zamiast w drewno, uderzyłem w czyjąś głowę. Usłyszałem tylko ciche

"Ała". Przede mną stała brunetka. Miała długie, proste własny. Ubrana była w sukienkę. Nie mam pojęcia, jakiego była koloru, przecież jestem tylko facetem. Wiem tylko, że idealnie podkreślała jej szczupłą sylwetkę, uwydatniała dość długie nogi i niemały biust. Jednak, to nie to mnie w niej  urzekło. To jej uśmiech sprawił, że moje serce przyspieszyło rytm swojego bicia. Do tego jej spojrzenie. Piwne oczy, które miały swoją głębię i były hipnotyzujące. Pewnie stałem jak idiota gapiąc się na nią. Dziewczyna chyba to zauważyła, bo na jej drobnej twarzy pojawiły się małe rumieńce, które idealnie podkreślały jej kości policzkowe.
- Yyy... Nic ci nie jest? - jej słodki głos w końcu do mnie dotarł. Kretynie, ogarnij się, bo wychodzisz na idiotę.
- Nie , nic mi nie jest. To chyba raczej ja powinienem spytać czy tobie nic nie jest. Yyy... Zważając na to, że... Yyy... No przez przypadek chyba zapukałem w twoją główkę... To znaczy, no, w głowę...
- Spokojnie, nic mi nie jest - dziewczyna delikatnie się uśmiechnęła, po czym przygryzła dolną wargę. Boże, jaka ona jest pociągająca. Poczułem jak w moich spodniach robi się ciasno. Kurwa, co ta dziewczyna ze mną robi?
- Mam na imię Oliwia, ty pewnie jesteś Oskar?
- Yyy... Tak mi się wydaje - dziewczyna spojrzała na mnie, jak na totalnego KRETYNA. Ej. Chwila, no tak, kurwa, ja przecież nim jestem.  
- Może wejdźmy do środka. Wszyscy chyba na nas czekają - dziewczyna gestem ręki zaprosiła mnie do środka. Zapowiada się całkiem ciekawy wieczór. Cóż, a myślałem, że będę się nudził.

***
Dwie godziny później
Siedzieliśmy właśnie w pokoju brunetki. Rozmawialiśmy ogólnie o szkole, naszych zainteresowaniach. Rozmowa toczyła się swobodnie. Przeskakiwaliśmy z tematu na temat. Miała 17 lat i dwa miesiące temu przeprowadziła się do Warszawy.
- Czemu akurat tutaj?
- Rodzice. Tata znalazł dobrze płatną prace. I cóż, nie miałam innego wyjścia. Musiałam zostawić przyjaciół, szkołę, wszystko. Nie miałam wyboru. Postawili mnie, jak to się mówi? Aaa, przed faktem dokonanym. Nie interesowało ich moje zdanie.
- No pewnie, nie jest to miłe doświadczenie porzucić wszystko, co znasz od dzieciństwa.
- Szczerze? Jestem do tego przyzwyczajona, przeprowadzałam się w swoim życiu chyba z trzy razy. Za każdym razem działo się to wtedy, kiedy zaczęłam się klimatyzować i zaczynało być mi dobrze. Cóż takie życie...
- Jezu, jak ja nienawidzę tego powiedzenia...
- Jakiego?
- "Takie życie". Może nie zawsze układa się tak, jak byśmy chcieli. Czasem życie jest pojebane, ale po co jeszcze dodatkowo się nad nim użalać. Będzie lepiej?
- No, w sumie nie... Nawet może mądrze gadasz. 
- Ja zawsze mądrze gadam.
- Wiesz co, jesteś zbyt pewny siebie. Skąd ta wysoka samoocena?
- Cóż, może przy tobie mi się poprawia? - powiły się po raz drugi dzisiejszego wieczoru na jej twarzy rumieńce.
- Wspominałem ci już, że ładnie się rumienisz? - wtedy spaliła totalnego buraka.
- Yyy... Nie. Ale dzięki. Zmiana tematu. Powiedz coś o sobie...
- O nie, nie...  Mi bardzo podoba się temat twojego pięknego buraczka.
- Czy ty próbujesz ze mną flirtować?
- Nie, skąd bym śmiał.
- A już robiłam sobie nadzieje...- Jej niewinny uśmiech znów sprawił, że zapragnąłem wbić się w jej usta. Nawet nie wiem jak to się stało, ale nasze twarze nagle dzieliły tylko milimetry.

W tym samym czasie.
Oczami Wiktorii 
Moje powieki były ciężkie. Powoli opadały, bo nie da się ukryć, że dzisiejszy dzień był bardzo intensywny. Mieście brzucha bolą mnie od nadmiaru śmiechu. Musze przyznać, że moje życie nie do końca jest takie nieudane. W końcu mam tak wspaniałych przyjaciół. Wielu ludzi nie ma nikogo. Nie umiem określić, jak przez to wszystko się zmieniłam. Kiedyś byłam twarda, a teraz jestem jak jakaś galaretka. Niestabilna... Jeden mały ruch, a ja już tracę stabilizację. 
Do pomieszczenia weszła jakaś postać. Mimo, że za oknem księżyc świecił i jego delikatny blask wkradał się do mojej sali, nie widziałam twarzy postaci. W głębi serca miałam nadzieje, że to Oskar. Jednak, pomyliłam się. Nad moim łóżkiem zobaczyłam twarz szatyna. 
- Łukasz, co ty tu robisz? Jest już po 22. Pora odwiedzin już dawno się skończyła. Jak się tu dostałeś?
- Musiałem cię zobaczyć. 
- Widzieliśmy się już dziś.
- Chciałem z tobą porozmawiać. Wiesz, sam na sam - zauważyłam na jego twarzy zdenerwowanie. Chłopak przeczesał swoje włosy palcami, po czym położył je na karku. 
- Usiądź - posunęłam się na brzeg łóżka, robiąc tym samy miejsce dla chłopaka. Następnie starałam się podnieść do pozycji siedzącej.
- Pomóc ci?
- Łukasz, dam sobie rade. To jeszcze potrafię zrobić... - chłopak tylko z dezaprobatą pokiwał głowa, po czym posłusznie wgramolił się na moje łóżko i usiadł obok mnie - więc, co tam? O czym chcesz rozmawiać?
- A kto powiedział, że chce rozmawiać?
- Przyszedłeś tu o dość nietypowej porze, po za tym widzę, że coś jest nie tak. Więc?
- Nic... Po prostu. Wiem, że nie znamy się zbyt długo. A nasza znajomość nie jest zbyt optymistyczna. Znaczy, no patrząc na to, jak się poznaliśmy, nie był to najlepszy kres w twoim życiu. Tylko, że ja...
- No masz racje, nie był to zbyt dobry okres... Dobra, nie przerywam już ci, kontynuuj.
- No po prostu... Czy to wszystko musi być takie trudne?
- Ale co, bo nie za bardzo rozumiem twój tok rozumowania.
- Uczucia i mówienie o nich
- O tak... To jest w chu... To znaczy bardzo trudne, coś o tym wiem. Tylko musisz wydusić to z siebie. Przecież cię nie zjem.
- No wiesz, patrząc na to ile jesz, to nie jestem pewny, czy aby na pewno nie jesteś głodna. Pamiętaj jednak, że ja wcale nie jestem smakowitym kąskiem.
- Doprawdy. Cóż, nie wiem, czy będę mogła się powstrzymać. W tym szpitalu jest takie kiepskie jedzenie. A świeże mięsko to kusząca propozycja - obdarzyłam go delikatnym uśmiechem, szatyn również się uśmiechnął.
- Zaczynam się ciebie bać.
- Może powinieneś. Dobra, ale nie o tym mieliśmy rozmawiać. 
- Doprawdy? Ten temat wybitnie mi się spodobał...
- Już, gadaj - przewróciłam tylko oczami na chłopaka. Co za głupek?
- No chyba już nie mam innego wyjścia - spojrzałam na niego z udawaną powagą i surowością.
- Przykro mi, nie masz.
- No, więc, tak jak mówiłem. Nie znamy się długo. I nie mieliśmy okazji zbytnio tego nadrobić. Po za tym jakoś się do mnie nie odzywałaś, gdy wyszłaś ze szpitala. Oczywiście, nie mam ci tego za złe. Chociaż nie ukrywam, jakaś cząstka mnie ma do ciebie uraz
- Dzwoniłam...
- Co? Kiedy? Jak?
- To było jakoś przed operacją? Nie pamiętam dokładnie kiedy. Chciałam pogadać. Odebrała jakąś dziewczyna. Ty byłeś chyba pod prysznicem. No i wiesz, nie chciałam wam przeszkadzać. A potem chyba nie było kiedy.
- Gdybym wiedział... Wiktoria, mogłaś zadzwonić jeszcze raz. Przecież wiesz, że znalazłbym dla ciebie czas.
- No. Wiesz, gadaliśmy ze sobą zaledwie dwa razy. Nie wiedziałam, że... no wiesz. Mniejsza z tym. Znów zboczyliśmy z tematu, przejdź już do sedna.
- Nie ułatwiasz mi tego - w odpowiedzi wystawiłam jedynie do chłopaka język, nic nie mówiąc - więc, chodzi o to, że jesteś naprawdę wyjątkową osobą. I wiesz, nie ukrywam, że cieszę się, że znalazłaś się w moim życiu. No wiesz... Sprawiłaś, że poczułem w sobie coś, o czym nie wiedziałem, że w ogóle we mnie istnieje. W życiu każdego z nas następuje taki moment, w którym zaczyna myśleć o czymś poważniej, dzięki tobie pojawiło się we mnie to uczucie...
- Łukasz, proszę, tylko nie mów, że coś do mnie czujesz... Proszę... Ja nie chce cię zranić...
- A kto powiedział, że ja nie chce być zraniony? Ryzyko przecież opłaca... A i sam umiem podejmować decyzje, co jest dobre. Nie musisz mnie wyręczać.
- Łukasz... Ja...
- Spokojnie, tym razem to nie o tym chciałem pogadać. Po prostu dzięki tobie uświadomiłem sobie, że potrzebuję przyjaźni, że ona jest ważna w życiu. Uświadomiłaś mi, że potrafię się jeszcze o kogoś martwić i że nie jestem dupkiem bez uczuć. 
- Ej, nie jesteś dupkiem. Może na początku trochę. Ale tylko ja mogę cię tak nazywać.
- Chciałbym, byś miała we mnie oparcie. Chcę ci pomagać w tych ciężkich chwilach. Wiem, że nie możesz zaufać mi w pełni, bo może myślisz, że jestem jakimś jebniętym wariatem, ale postaraj się. Chcę być kimś bliskim dla ciebie. Chcę być przy tobie, gdy jest źle. Chcę, byś umiała się ze mną śmiać i płakać... Widziała we mnie osobę, dla której wiele znaczysz i możesz powiedzieć wszystko. Chce się stać cząstka twojego życia - szatyn spojrzał na mnie. Chyba próbował odczytać moją reakcję. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, co myśleć. To, co powiedział, było takie wzruszające? Szczere? Niezwykłe? Mój oddech stał się o wiele szybszy, w brzuchu poczułam dziwne mrowienie. Poczułam też ciepło, które wypełniło po tych słowach moje serce. 
- Łukasz, nie wiem co powiedzieć, to... Oj, po prostu chodź - wtedy się do niego przytuliłam, a on wbił się we mnie swoimi ramionami. Mimo, że nie widziałam, to byłam pewna, że na jego twarzy widnieje uśmiech taki sam jak na mojej. Już nic więcej nie mówiliśmy, tylko siedzieliśmy tak, wtuleni w siebie.
Słyszałam, jak serce bije mu jak oszalałe. Moje również na pewno nie miało normalnego rytmu bicia. 
*puk, puk, puk, puk, puk, puk, puk, puk, puk, puk, puk, puk, puk*
Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam... 


 __________________________________________________________
No cóż, kolejny rozdział. Jak wam się podoba?
Proszę o te komentarze. Kiedyś miałam ich o wiele więcej. Teraz niestety, jest ich coraz mniej. Aż odechciewa mi się pisać. Zastanawiam się, czy to ma jakikolwiek sens.

niedziela, 22 marca 2015

Rozdział 24

Nie ma być łatwo. Ma być trudno, ciężko i momentami cholernie źle.

Oczami  Wiktorii
Ten dzień był naprawdę ciężki. Szczerze mówiąc myślałam, że będzie gorzej. Cieszę się, że wszystko sobie wyjaśniłam z moimi przyjaciółmi. Mam nadzieje, że teraz będzie tylko lepiej. Trzeba w to wierzyć, prawda?
Mam już dość tego szpitala. Te same ściany, ten zapach, to że czuć tu śmierć jest naprawdę przytłaczające. Nie lubiłam nigdy szpitali. Ludzie tutaj trafiają w najcięższych chwilach swojego życia. Przecież to właśnie tu weryfikują się prawdziwe więzy uczuciowe. W końcu prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.

Jest już 20.00, jejku, jak ten czas szybko mija. Dopiero co wyszło słońce, a już chowa się za horyzontem. Moje rozmyślenia przerwało pukanie do drzwi. Osoba, która się tam pojawiła, była najmniej oczekiwanym gościem.
- Wiktoria, córuś, jak się czujesz?
- Córuś... Pani chyba pomyliła sale. Żegnam panią.
- Daj mi szanse. Tyle dla ciebie z ojcem zrobiłam. Wróć. Wybaczymy ci wszystko, będzie jak dawniej.
- Słucham? Niby ja mam dać wam szanse? Wiesz, co dla mnie zrobiliście? Zniszczyliście dzieciństwo i to nie tylko mi, ale też Filipowi. Dzięki wam, „kochani rodzice”, leże na tym jebanym łóżku. I wiesz co? Do końca życia będę kaleką! A wiesz przez kogo? Przez takich państwo, co śmieli się kiedyś nazywać moim rodzicami. Niby wy macie coś mi wybaczać? Pierdol się z tym wybaczaniem. Nie chce tego. Ja nie czuję się winna. Nic nie zrobiłam, walczyłam jedynie o siebie i swojego brata. To, że zawsze pragnęłam normalnego, kochającego domu nie znaczy, że jestem winna, „mamusiu”- w ostatnie słowo włożyłam tyle ironii, ile było to możliwe. Czy ta kobieta jest normalna? Przychodzi tutaj, po co? By prosić o wybaczenie? O nie, przepraszam, to przecież ona chce mi wybaczyć...
- Wikuś... Kochanie... Córeczko...- na jej słowo aż przeszły mnie dreszcze. Dreszcze obrzydzenia do tej postaci.
- Wynoś się stąd. Słyszysz?! Nie chce cię więcej na oczy widzieć! Nienawidzę cię!! Jesteś najpaskudniejszą osobą jaką znam. Żałuję, że jesteś moją matką. A teraz wyjdź.
- Ty myślisz, mała suko, że się tak mnie pozbędziesz? Wsadziłaś mi męża do więzienia, zabrałaś ukochanego syna, wiesz, czego ja żałuję? Żałuję, że cie urodziłam. Takie dziecko jak ty nie powinna istnieć na tym świecie. Mogłam popełnić aborcje i było by po kłopocie. Dziecko z gwałtu nie ma prawa istnieć… Cóż, to mój jedyny życiowy błąd- moja "matka" podeszła do mnie. Byłam w szoku. Nie potrafiłam się ruszyć. W jednej chwili mój świat po raz kolejny zaczął się zawalać. Poczułam wielkie ukucie w sercu, mój oddech stał się szybszy. Tlen, którego dostarczałam swojemu organizmowi nie wystarczał, brakowało mi tchu. Jej słowa wywołały u mnie paraliż. Mimowolnie, w moich oczach pojawiły się łzy. Dziecko z gwałtu. Jak to możliwe?
- Tak Wiktorio, jesteś niechcianym dzieckiem. I obiecuje ci, mała suko, zniszczę cię szybciej, niż ci się wydaje.- wtedy jej ręka zawisła w powietrzu. Chciała mnie uderzyć, już wymierzała cios, ale gdy była blisko mojej twarzy, gwałtownie się zatrzymała. Jej ręka utkwiła w męskim, żelaznym uścisku.
- Czy pani się słyszała? Wiktoria prosiła, by pani wyszła.- usłyszałam męski głos, który rozpoznam wszędzie. Oskar. Na szczęście tu jest.
- Ooo... pojawił się jej zbawca. Mmm, jakie to zabawne. Zawsze jesteś, gdy przytrafia jej się coś złego. Chłopcze, przynosisz jej niesamowitego pecha. A teraz zmiataj stąd, muszę wyjaśnić sobie kilka spraw z moją córeczką.
- Albo pani w tej chwili wyjdzie, albo będę zmuszony powiadomić ochronę.- na jej twarzy pojawiła się jeszcze większa złość. Wiedziała, że nie wygra. Wyrwała dłoń z jego uścisku i przez zęby wysyczała.
- Jeszcze tego pożałujecie. Oboje. Wszyscy mi za to zapłacicie.
- Niech pani nam nie grozi. Zadbam o to, by Wiktorii, moim przyjaciołom i bliskim nic się nie stało. I gwarantuje, jeszcze raz podniesie pani na nią rękę, a źle to się dla pani skończy. Najlepiej, żeby pani trzymała się z daleka od niej i Filipa, bo może przytrafić się pani wiele przykrych wypadków. Mam nadzieje, że wyraziłem się jasno. Do widzenia pani...
- Pożałujecie...- kobieta wyszła, zatrzaskując drzwi za sobą. A ja? Ja nadal nie mogłam dojść do siebie. Czy ja... Czy ja jestem... dzieckiem z gwałtu? Spojrzałam na Oskara. Czy on to wszystko słyszał? Nawet nie wiem, kiedy znalazłam się w jego żelaznym uścisku. Nic nie mówił, byłam mu za to naprawdę wdzięczna.

Pół godziny później
- Wiki, już dobrze?- jego głos był troskliwy. Nie wiem, ile siedzieliśmy w tym uścisku, ale na pewno wystarczająco, bym mogła jako tako dojść do siebie. Delikatnie pokiwałam potwierdzająco głową. Przez moje gardło nadal nie było w stanie przejść żadne słowo- Spokojnie. Obiecuje ci, że nic, ani Tobie, ani Filipowi się nie stanie. Zadbam już o to.
- A... A co z tobą?
- Poradzę sobie. Jak wiesz, jestem silnym chłopakiem. Pamiętasz, kiedyś musiałem takiego pączusia jak ty nosić na plecach - na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Chyba pierwszy tak szczery, od bardzo dawna.
- Czy ty sugerujesz, że jestem gruba?
- Nie no. Teraz jak na ciebie patrzę, to widzę samą skórę i kości. Znikłaś w oczach.
- I tak źle, i tak nie dobrze.
- Wolałem cię w pulchniejszej wersji - za te słowa oberwał łokciem w żebro - auć, to boli.
- Miało boleć! - ponownie się do niego przytuliłam. Nie wiem nawet, kiedy dopadł mnie sen. Rozpłynęłam się w krainie wyobraźni...

Obudziły mnie promienie słońca padające przez okno szpitala. Cholera, czy tu nie mogłoby być jakiś żaluzji albo rolet? Chciałam się poruszyć, jednak coś, to znaczy raczej ktoś, mi to uniemożliwiał. Obok mnie leżała osoba, która jak mniemam, tak samo jak ja oddaliła się ostatniego wieczora do krainy Morfeusza. Delikatnie, z lekkim trudem, powoli przekręciłam się na bok, by lepiej widzieć postać blondyna. Jego grzywka delikatnie opadała mu na czoło, w sumie włosy miał nieźle rozczochrane i tym razem raczej to nie była moja sprawka. Jego twarz była nadzwyczaj spokojna. Nie wyrażała żadnych emocji. Jednak emitowało z niej wiele ciepła. Najbardziej lubię, jak na niej pojawia się ten jego uśmiech, zarezerwowany tylko dla mnie. Tak, z tym wiąże się pewna historia.

Dwa lata temu, byliśmy na takiej małej łączce, nad jeziorem. Wybraliśmy się tam na przejażdżkę rowerową. Jak mieliśmy to w zwyczaju, wygłupialiśmy się, było mnóstwo śmiechu. Zaczęłam się z nim przekomarzać, drażnić go i denerwować. Na początku mnie ostrzegał, ale zbytnio nie zważałam na jego słowa.
- Wiktoria. Bo zobaczysz, zaraz się to źle dla ciebie skończy.
- Oj ty tylko umiesz straszysz. Taki z ciebie mięśniak, co tylko groźby umie wysyłać. Oj, za grosz w tobie prawdziwego mężczyzny... - wtedy blondyn rzucił się na mnie, zaczął mnie łaskotać. Całe moje ciało czuło jego dotyk. Był on zarazem przyjemny, ale i mega drażniący. Wbrew mojej woli, wybuchłam śmiechem.
- Oj przestań... B…ę…d... ę już g…rz…e…cz…n... aaa... No weź... O... S... K... A... R... Proszę...
- O nie, maleńka, teraz tak łatwo to się nie wywiniesz - nieoczekiwanie Oskar wziął mnie na ręce. W pierwszej chwili poczułam ulgę, że w końcu ta nieziemska tortura się skończyła, ale zorientowała się, że on coś planuje.
- Ej, ty chyba nie chcesz?
- Tak właśnie chce - nim się spostrzegłam, wylądowałam z nim w ziemnej wodzie. Po chwili się wynurzyłam
- Brr... Zimno... Ty idioto... Czy ty dobrze się czujesz? Jak będę chora, to ci tego nie daruje!!! Będziesz mi robił śniadania, obiady i kolacje do łóżka – wyszłam na ląd. Próbowałam udawać wściekłą. Jednak na tego wariata nie potrafię się długo gniewać. Podszedł do mnie i obdarował mnie tym swoim cudownym uśmiechem. To wtedy pierwszy raz poczułam te dziwne ukłucie w brzuchu. Nieświadomie przygryzłam wargę. Jego głos przywrócił mnie do rzeczywistości. Stał wtedy blisko... zbyt blisko.
- Ej mała, co jest? Co się tak szczerzysz? Wszystko ok?
- Yyy... Tak...
- Co jest?
- On nic, po prostu trochę mnie, to znaczy, trochę się rozkojarzyłam.
- Przez?
- Skończmy ten temat. Wracajmy…
- O nie, nie. Wiktorio Grzymska odpowiedz mi. Czym ja cię tak rozkojarzyłem? - blondyn stanął przede mną.
- Kto powiedział ze ty? - na swoich policzkach poczułam ciepło. Rumieńce. Tylko nie to…
- A nie ja?
- No, Jezu no, Twój uśmiech. Zadowolony? To teraz jedźmy - próbowałam go wyminąć. Ten jednak się nie dawał.
- Nie, nie zadowolony. Dlaczego mój uśmiech cię rozkojarzył? - teraz na jego twarzy widniał uśmiech typu „Wiem, że jestem boski, ale muszę to usłyszeć jeszcze raz".
- Nic… Możemy już iść?
- Nie. Dopóki mi nie odpowiesz na moje pytanie.
- No po prostu no ten uśmiech był taki inny. Pierwszy raz widziałam go na twojej twarzy. Może to tylko złudzenie. Nie ważne.
- Podobał ci się? – wtedy to na jego policzkach pojawiły się rumieńce. Bosz, Żelek się rumieni. Ten męski łamacz serc się zawstydził. To słodkie?
- Tak, i mam do ciebie tylko taką małą prośbę.
- Hmm?
- Obiecaj, że ten uśmiech będzie zarezerwowany tylko dla mnie. To znaczy, no dla twojej najlepszej przyjaciółki. W ramach przyjaźni - nie wierze, że to powiedziałam - znaczy jak chcesz, nie musisz.
-Ale jaki uśmiech? Taki, czy może taki - wtedy jego twarz zaczęła przybierać coraz to nowe wyrazy.
- Nie głupku. Ty wiesz jaki - i wtedy pocałowałam delikatnie jego policzek, a na jego twarzy znów pojawił się TEN uśmiech.
- Tak, to zdecydowanie może być uśmiech tylko dla mojej najlepszej przyjaciółki, ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Dostanę jeszcze jednego buziaka, i za każdym razem, jak się tak uśmiechnę, to go dostanę.
- Skończony idiota.
"Ale mój" - dodałam już w myślach.

Tak, to był jeden z tych dni, w których to wszystko się zaczęło.


W tym momencie nabrałam wielkiej ochoty, by się do niego przytulić. Poruszyłam się na przód, delikatnie oplątując go swoimi ramionami, po czym położyłam głowę na jego klatce. Chłopak poruszył się, wiedziałam, że się obudził, ale teraz najmniej mnie to obchodziło. Najważniejsze, że ramiona chłopaka również zacieśniły się na mojej tali... Moje powieki nagle zrobiły się strasznie ciężkie. A potem znów usnęłam...
_______________________________________________________
Kolejny rozdział, co myślicie? Liczę na wasze komentarze. Niestety, jest ich coraz mniej, co sprawia, że moja wena zaczyna poupadać. Dajcie jakiś znak, że jesteście.



niedziela, 8 marca 2015

Rozdział 23


''Przytul mnie właśnie teraz, właśnie dziś, gdy potrzebuję tego bardziej niż zwykle"

Tydzień później...
Oczami Wiktorii
Jak się czuję? Można w sumie powiedzieć, że dobrze. Trudno jest to wszystko ocenić. Powinno mnie tu nie być. Jednak nawet to w życiu mi nie wyszło. Może takie było przeznaczenie? Ciężko mi jakoś w to uwierzyć. Ciężko mi w cokolwiek wierzyć.
Filip to naprawdę wspaniały brat, troszczy się o mnie jak nikt. Niby taki mały, a już zachowuje się jak dorosły. Martwi mnie to, że tak szybko wydoroślał, on powinien mieć dzieciństwo. Jednak zostało mu je zabrane. Również przeze mnie.
Mały daje mi siłę, by walczyć. By żyć. On sprawił, że zaczęłam walczyć.
Przeżyłam już jedna z najtrudniejszych rozmów. Wytłumaczyłam dziadkom wszystko, co mną kierowało. Powiedziałam, co czułam. Dlaczego to zrobiłam. Na szczęście mi wybaczyli. Wspominałam już, że mam naprawdę wspaniałych dziadków? Żałuje, że sprawiam im tyle problemów. Przeze mnie muszą tak cierpieć. Jest mi za to wstyd. Wstyd, że chciałam ich zostawić.

Czekam właśnie na moich przyjaciół, przyszedł czas by i im to wyjaśnić, przeprosić i żebrać o wybaczenie, by nie być samym. „Użalasz się nad sobą, jesteś beznadziejna, to twoja wina, sama zawdzięczasz sobie to wszystko, nie jesteś ich warta."
Moja podświadomość ma racje. To ja jestem winna. To ja wszystko spieprzyłam. Teraz muszę to naprawić. Chociaż się postarać.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Wiedziałam, co to oznacza, oni już są. Wzięłam głęboki wdech. Dam rade.
- Proszę... - powiedziałam to najpewniejszym głosem, na jaki było mnie w tym momencie stać. Po chwili pomieszczenie wypełniły ich osoby. Mój oddech przyspieszył. Atmosfera w tym pomieszczeniu ewidentnie się zagęstwiła… Zaczęło mi brakować tlenu. Może to panika? Tak bardzo bałam się tego spotkania. Chciałam im tyle powiedzieć. Teraz jednak nic nie jest w stanie przejść przez moje gardło. Nie potrafię nawet spojrzeń im w oczy. Boję się, co tam zobaczę. Wiem, że to ja powinnam zacząć tę cholerną rozmowę. Ale, co ja mam im powiedzieć?
- Jak się macie? - Wiktoria brawo, +10 punktów do idiotyzmu. Gorszego pytania nie było?
Skarciłam się w myślach. 
- Zajebiście!!! Jak się mamy czuć?
-Kochanie spokojnie… - Maks położył rękę na ramieniu Julki, ta jednak jednym ruchem ją zrzuciła i kontynuowała swoją wypowiedź. Pożałowałam swoich słów.
 - Nie kurwa, nie spokojnie!!! Moja cholerna, najlepsza przyjaciółka kilka dni temu chciała się zabić i zostawić mnie!!! I wiesz, co jest najfajniejsze?!!! Jedyne, na co było ją stać, to jebany list, w którym  niby wyjaśniała wszystko. Wiesz, że gówno to dało?!!! Czy ty pomyślałaś, co my kurwa wszyscy poczujemy?!!! Kurwa, jak byś się czuła, jak bym ja ci takie coś odjebała?!!! No jak?!!! Jak się czuję?!!! Tak jak wszyscy ci, którzy kurwa tracą najbliższą osobę!!! Która zamiast rozmowy, mnie, wybrała kurwa samobójstwo!!! Gdybyś umarła, nie wybaczyłabym sobie. Nikt kurwa z nas by sobie nie wybaczył. Chciałaś mnie do jasnej cholery zostawić...
-Julka, to nie tak...
- Do jasnej cholery, to jak? No kurwa powiedz mi, jak?!
- Wiem. Zawaliłam na całej linii. Jesteś na mnie cholernie zła. Wszyscy jesteście. Wiem, kurwa jestem winna. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Nie chce się usprawiedliwiać. Po prostu cały świat mi się zawalił. Operacja była ostatnią nadzieją... Ty nie wiesz, jak to jest, siedzieć na tym cholernym wózku. Jak jest stracić rodziców. Mieszkać na jakimś zadupiu. Uwierz, było mi z tym ciężko. Wiem, powinnam z wami porozmawiać. Wiem, mogłam na was liczyć. Tylko ja…  Ja nie potrafię tak żyć. Nienawidzę bezczynności. Nie chce jebanego życia spędzić na jebanym łóżko, bez sportu, samodzielności, na łasce innych... Nie chce, nie chce!!! Nie chce każdego dnia budzić się jako kaleka. Brzydzę się sobą. Nienawidzę rodziców. Nienawidzę Boga. Nienawidzę tego, co się mi przytrafiło - z moich oczu poleciał potok łez. Nie chciałam już ich tamować. Nie teraz…
- Dlatego kurwa, dlatego wolałaś się zabić, niż chociażby porozmawiać ze mną?
- Julka, to nie tak, ja nie myślałam racjonalnie. To nie jest takie proste. Nie wszystko jest czarno- białe. 
- Tak, no prostsze jest się pociąć i starać się zabić? Jesteś jebaną egoistką.
- Julka, odpuść jej! Nie widzisz, że jej też jest ciężko? - głos Oskara sprawił, że moje ciało przeszły dreszcze. Serce zaczęło bić szybciej. Oblałam się purpurą. Było mi po raz kolejny wstyd. On mnie tak broni, a ja chciałam go zostawić. Ich wszystkich. Teraz… Teraz ja… Ja nie mogę ich stracić. Ja ich potrzebuje…
-Nie, ona ma racje. Wiem Julka, do cholery wiem, że zrobiłam źle. Nic tego nie zmieni. Ja do końca życia będę musiała pokutować, patrzyć na te jebane blizny, które będą mi przypominać o tym wszystkim. Nie potrafię powiedzieć ci, dlaczego nie potrafiłam z tobą, z wami rozmawiać. Świat mi się zawalił, ta twarda i poukładana dziewczyna, którą znacie, straciła grunt pod nogami i zmieniła się w ofiarę losu. Zgubiłam się we własnym życiu. Nie mogę się w nim odnaleźć. Nie umiem zrozumieć. Nie umiem tak żyć…
Nie umiałam i nadal nie umiem sobie z tym wszystkim dać rady, ogarnąć, dlaczego kurwa mnie to spotkało? – nieoczekiwanie, po chwili, znalazłam się w żelaznym uścisku dziewczyny. Julka również płakała. Jej ciepło sprawiło, że mój zwykły płacz zamienił się w szloch, a raczej w wycie. Wycie do Boga, „Dlaczego kurwa ja?".
- Poradzimy sobie kochanie. Masz mnie, nas wszystkich. Razem, damy rade. Tylko nie odpierdalaj takich rzeczy. Jesteś moją siostrą, jeśli ty odejdziesz, ja również. Życie bez ciebie, to nie życie. Potrzebuję cię, debilko.
- Ja ciebie też - byłyśmy wtulone w siebie. Gdy się uspokoiłam, Julka puściła mnie, po czym znalazłam się w uścisku Sandry.
- Brakowała mi ciebie, Wikuś. Przepraszam
- Nie, to ja przepraszam... Mi ciebie tez brakowało. Cieszę się, że jesteś.
Następnie ten sam gest wykonał Maks.
- Idiotko, jak tylko stąd wyjdziesz, nakopie ci w ten suchy tyłek. Nigdy nam tego nie rób. Jesteś jak moja mała siostrzyczka, bez której świat będzie smutny - Kuba również uwięził mnie w uścisku. – Maleńka, udusić cię? Ja tu bez ciebie wariuje. Kto mi będzie pomagał panienki wyrywać? Wyjdziesz z tego. Potrzebujesz czasu. Masz nas. Wszyscy ci pomożemy, prawda?
- Tak Wiktoria, pomożemy, jak tylko będziemy mogli - wszyscy odpowiedzieli zgodnie.
- Wybaczycie mi?
- Pewnie, że tak, w końcu jesteś dla nas wszystkich jak siostra.
- Dziękuję - z moich policzków znów zaczęły lecieć łzy. Tym razem były to łzy szczęścia. Mój wzrok powędrował w stronę postaci, która właśnie pojawiła się obok łóżka. Oskar... Tylko on jeszcze został. Położył tylko ręce na moim ramieniu. Ciepło ogarnęło całe moje ciało. Dreszcze zaczęły nim targać.
-Dobrze, że przewrócić. Cieszę się, że jesteś - pierwszy raz od początku spotkania złapałam z nim kontakt wzrokowy. Jego błękitne oczy… Boże, jak ja za nimi tęskniłam… Za nim całym. W jego spojrzeniu zauważyłam kłębiące się uczucia. Widziałam w nich niepokój, stres, troskę, radość i cholerny żal. Widziałam, że jest zły, mimo, że chciał to ukryć. Znam ich bardzo długo i przez ten czas nauczyłam się rozpoznawać emocje moich przyjaciół. Przecież on nadal nim był, prawda? Wyciągnęłam w jego kierunku ręce. Chciałam go przytulić. Nie ważne, co było. Po prostu, jeśli teraz nie znajdę się w jego ramionach, oszaleję. To jedyne, czego pragnę. Z jego miny dało się wyczytać zaskoczenie, jakby pytał: „Czy aby na pewno jesteś tego pewna?".

- No chodź tu - i już po chwili znalazłam się tam, gdzie cały świat traci dla mnie znaczenie. Gdzie czuje się bezpiecznie. Jednak, po chwili ponownie znalazłam się w rzeczywistości. Nie, jeszcze nie, ja chce tam wrócić! Krzyczało moje serce, jednak wiedziałam, że nie mogę. To zwykły przyjacielski przytulas. Przecież nie mógł trwać wiecznie…

 __________________________________________
Cóż kolejny rozdział ? Jak wam się podoba. Wiem że może nie jest za specjalny nie jestem zbyt z niego dumna ale trochę brak mi i weny i czasu. Ocenę jednak pozostawiam wam ;) Do następnego mordki :*